sobota, 8 marca 2014

Jim Morrison - biografia

James Douglas Morrison, najstarszy syn Clary i Steav`a Morrisonów, urodził się w Melbourne na Florydzie, 8 grudnia 1943 roku. Matka Jima – Clara Clarke była jednym z pięciorga dzieci prawnika z Wisconsin. Jej matka umarła, gdy Clara miała kilkanaście lat. W 1941 roku ojciec Przeniósł się na Alaskę, by pracować jako cieśla, a dwudziestoparoletnia córka pojechała na Hawaje do swojej ciotki. Tam, na marynarskiej potań – cówce, poznała Steve`a – ojca Jima. Steve Morrison wychował się w małym miasteczku w środku Florydy jako jedyny syn (obok dwóch córek) konserwatywnego właściciela ziemskiego. W lutym 1941 roku ukończył Akademię Morską Stanów Zjednoczonych. Steve i Clara spotkali się na krótko przed japońskim atakiem na Pearl Harbour. Pobrali się szybko, bo w kwietniu 1942 r., a wkrótce potem stawiacz min, na którym służył Steve wypłynął na północny Pacyfik. Rok później Morrison – senior wysłany został do Pensacola na Florydzie, na szkolenie lotnicze, a 11 miesięcy później urodził się Jim. Ojciec opuścił ledwie półrocznego synka i powrócił na Pacyfik. Przez najbliższe trzy lata Clara mieszkała z małym Jimem u rodziców Steve`a w Clearwater. Ich dom nad zatoką meksykańską prowadzony był w ściśle określonym stylu, Rodzina rządzona była według zasad wiktoriańskich. Zachowanie Clary podczas nieobecności męża było nienaganne. Zamknięta w zaduch przesta – rzałych poglądów i nudzie Clearwater, doczekała się w końcu powrotu Steve`a z Pacyfiku, prawie rok po zakończeniu wojny, w środku lata 1946 r. Nawet gdy przebywał on w domu, nie przejmował się zbytnio władzą rodzicielską – syn praktycznie nigdy nie dowiedział się, co to dyscyplina. Ciągłe zmiany miejsca i separacja, cechujące rodzinę Morrisonów podczas wojny, trwały dalej przez całe dzieciństwo Jima i były przyczyną wielu mniej godnych podziwu jego zwyczajów i cech. Pierwszym miejscem służby Steve`a był Waszyngton, ale po upływie pół roku został on wysłany po raz pierwszy do Albuquerque (Nowy Meksyk), gdzie przez rok pełnił funkcję instruktora jednego z wojskowych kursów broni atomowej. (W tym czasie rodzina Morrisonów powiększyła się o drugie dziecko – Annę). Właśnie tam wydarzyło się coś, co Jim później określił, jako najważniejszy moment w swoim życiu. Podczas jazdy, gdzieś pomiędzy Albuquerque i Santa Fe, rodzina Morrisonów natknęła się na przewróconą w wypadku drogowym ciężarówkę i ciała zabitych i rannych Indian z Pueblo, leżących bezładnie tak, jak zostali wyrzuceni na asfalt.

Po raz pierwszy odkryłem śmierć… Jechałem wraz z rodzicami i dziadkami o świcie przez pustynię. Ciężąrówka wypełniona Indianami albo zderzyła się z samochodem, albo o coś uderzyła – dość, że na całej drodze rozrzucone były ciała, wykrwawiające się na śmierć. Zatrzymaliśmy samochód … Byłem dzieckiem, więc musiałem zostać w środku, kiedy ojciec z dziadkiem poszli sprawdzić co się stało. Nic nie widziałem – jedynie śmieszną czerwoną farbę i ludzi leżących wokół. Nagle zdałem sobie sprawę, że moi rodzice nie wiedzą nic więcej ode mnie. Wtedy po raz pierwszy poczułem, co to jest strach. Sądzę, że w tej właśnie chwili duchy tych zmarłych Indian – może jednego, albo dwóch – biegały wokół i wylądowały w mojej duszy. Ja byłem jak gąbka – gotów siedzieć tam i wszystko chłonąć. To nie żadna historyjka o duchach, to coś bardzo poważnego.
Nie można już teraz stwierdzić, czy Jim użył tego jako podstawy czy też usprawiedliwienia dla określenia „szaman, czarownik”, które mu później nadawano. Z pewnością jednak niewiele jest gwiazd rocka, które mogą tak dokładnie zdefiniować wczesne doświadczenia i wpływy. W lutym 1948 r. oficer broni specjalnych – Steve został wysłany do służby na lotniskowcu, Morrisonowie zamieszkali w Los Altos w północnej Kalifornii. Dla Jima był to piąty dom w ciągu czterech lat. Tu zaczął chodzić do szkoły i tu doczekał się narodzin młodszego brata – Andy`ego. W wieku siedmiu lat Jim znów został wyrwany z miejsa, gdzie mieszkał. Kariera jego ojca wymagała ponownego przeniesieni się do Waszyngtonu. W rok później, w 1952 r., Steve`a posłano do Korei, gdzie miał dowodzić grupą lotnictwa pokładowego. Reszta rodziny powróciła do Kalifornii, osiedlając się w Claremont, koło Los Angeles. Po powrocie ojca ruszyli z powrotem do Albuquerque – na dwa lata, by potem wrócić do Kalifornii i zamieszkać w Almedzie koło San Francisco. W grudniu 1958r. Steve znów został wysłany do Waszyngtonu i Jim spędził następne trzy lata w pobliskiej Aleksandrii, kontynuując naukę w The George Washington High School. Pozbawiony ojcowskiej dyscypliny Jim, czy to w domu czy w szkole, często przekraczał granice nie tylko dobrego zachowania, lecz również dobrego smaku. W czasie dojazdów autobusem ze szkoły do domu lub odwrotnie, opowiadał często na głos wymyślone historyjki, nastawione na zbulwersowanie pasażerów. Poprzedzało je zwykle „gustowne” preludium w postaci bekania, po czym następował np. taki dowcip:

Jeden z moich przyjaciół chciał kupić psa myśliwskiego do polowań na kaczki. Poszedł do starego łowcy i spytał, jak wybrać właściwą sztukę. Stary poradził kumplowi zajrzeć psu w tyłek – trzeba brać psa z wąskim odbytem, inaczej gdy pies wskoczy do wody, wypełni się nią i utonie. Kumpel poszedł do handlarza i zobaczył mnóstwo psów. Powiedział, że chce je bliżej obejrzeć. Podszedł do dużego, sympatycznego psiaka i podniósł mu ogon. „Och, nie – skrzywił się – szeroki otwór!” I już był przy następnym. Handlarz zbliżył się wskazując na pierwszego psa: „Cóż pan u diabła z nim wyprawiasz?”. „No, popatrzyłem mu w tyłek, ma piękny, duży otwór i gdy wskoczy do stawu po kaczkę, woda go wypełni i zatonie”. Handlarz spojrzał mrużąc oczy: „Tak? Mówi pan, że jest za duży?” Wyciągnął rękę, chwycił psa za jaja i wykręcił je lekko. „No patrz pan, wyregulowałem go panu na ptactwo!”
Tu Jim wyciągał długie hi-hi-hi i rozpoczynał następne opowiadanie, ignorując chrząknięcia i kamienne milczenie otaczających go osób. Zdumiewającym faktem dla jego rówieśników było to, że mimo obojętnego stosunku do szkoły jego oceny były bardzo wysokie. Już w szkole podstawowej zaczął przejawiać poważne zainteresowania poezją.

Chyba w piątej czy szóstej klasie napisałem wiersz pt. „Pony Express”. To był jeden z tych utworów w stylu balladowym, których nigdy nie mogłem zebrać do kupy. Zawsze chciałem pisać, ale wyobrażałem sobie, że nie będzie to dobre dopóki ręka nie weźmie sama pióra i nie zacznie się poruszać bez mojego w tym udziału… nic takiego nigdy się nie zdarzyło.
Nadzwyczaj bystry i wrażliwy zaczą także prowadzić dziennik, w którym zapisywał obserwacje, luźne skojarzenia i przemyślenia, „ilustrując” je zdjęciami z gazet. Niestety, notatki te nie zachowały się, gdyż Jim będąc już uczniem szkoły średniej spalił je. Po latach żałował, że tak się stało, ale…

być może gdybym ich nie wyrzucił, nie napisałbym nic oryginalnego, ponieważ były to głównie rzeczy, które słyszałem lub przeczytałem, cytaty z książek… Myślę, że jeśli nie pozbyłbym się tego, nigdy nie uwolnił bym się od siebie.
Wbrew woli rodziców przeniósł się z college`u z St. Petwrsburg na Florudzie na Uniwersytet Stanowy (Florida State University) w Tallahasse, z którego odszedł po dwóch semestrach, by w Los Angeles na UCLA podjąć naukę na wydziale filmowym. W lewicującej atmosferze uniwersyteckiej tworzył swoją poezję, wrócił także do prowadzenia dziennika (zapiski te wydano kilka lat później w tomiku pod tytułem „The Lords (Notes On Vision)”. Talent i duża wrażliwość poetycka czyniły z Morrisona osobę inną od jego rówieśników, zainteresowanych przede wszystkim surfingiem, baseballem i podbojami nastolatek. Był inny, a to wystarczało, by nie mógł znaleźć zrozumienia i przyjaciół. Zresztą chyba tego nie pragnął – wolał zamknąć się w sobie, odgradzając się od otoczenia barierą własnej odmienności. Od osiemnastego roku życia zaczął pić, ale robił to nie dla towarzystwa, ani dla zabicia czasu czy z uwagi na kłopoty. Chciał się upijać i to był jedyny powód, dla którego sięgał po alkohol.
Studia na wybranym kierunku nie spełniały jego oczekiwań. Wychodził w środku wykładów i włóczył się po kalifornijskiej plaży, często spędzając tam noce. Sięgał po narkotyki, które pobudzały jego pobudzały jego twórczą wyobraźnię i przenosiły w inny, nieznany świat (później, kiedy wszystkie supergwiazdy brały kokainę albo heroinę zaskoczeniem było to, że Jim przerzucił się na… piwo). Nie umiejąc jeszcze robić filmów dużo o nich pisał. Kiedy przyszło mu wyreżyserować swoją pracę dyplomową, efekt zaskoczył wszystkich – nawet najbliższych przyjeaciół. Film okazał się po prostu niewypałem, a cały jego pobyt na UCLA tylko niepotrzebną stratą czasu.
Morrison przed rozpoczęciem kręcenia swojego obrazu nie miał nawet napisanego scenariusza. Johnowi de Belli, którego wynajął jako kamerzystę, powiedział, że wyjaśni mu wszystko podczas pracy. Okazało się, że chciał stworzyć film o samym procesie kręcenia filmu. Nie miał on tytułu, zrobiony był w formie kolażu czy też sekwencji luźno powiązanych zdarzeń. Zaczynało się to dzieło od ujęcia Jima zaciągającego się potężnie fajką pełną trawki i odrzucającego głowę do tyłu. Potem kamera zatrzymywała się na próbnym wzorze napisiu o pokręconych literach, służącego do telewizyjnych programów „Outer Limits”. Z kolei następowała scena z kobietą, wysoką Niemką, dziewczyną de Belli, ubraną tylko w stanik, majteczki i paski do podwiązek. Kamera powoli schodziła w dół z jej twarzy i ukazywała wysokie obcasy jej pantofli, tańczące na telewizorze. Na ekranie odbywała się parada żołnierzy hitlerowskich. Następną sceną było ujęcie pokoju Jima, wytapetowanego zdjęciami aktów z Playboya, które służyły jako cel do rzucania strzałkami. Po tym ukazywało się zbliżenie twarzy dziewczyny oblizującej powierzchnię oka de Belli. Końcowa sekwencja to gasnący telewizor, obraz spłaszczony do białej linii, wreszcie kropki – i ciemność. Prezentacja całości była równie chaotyczna jak sam film. Najpierw rozłączyły się sklejenia i klisza nie przechodziła przez projektor, później podczas samej projekcji też następowało kilka zerwań.
Reakcja publiczności wahała się od rozbawienia, przez zmieszanie, do niezadowolenia. Niektórzy sądzili, że Jimowi coś się pomyliło, prawie nikt niczego nie komentował, choć większośc była zachwycona widokiem dziewczyny de Belli w samej bieliźnie.
Filmu oczywiście nie zakwalifikowano do prezentacji ogólnouczelnianej, a jego twórca otrzymał ocenę dostateczną. Jim był urażony, że jego intencje, jego wizje, nie znalazły uznania w oczach wykładowców, ani studentów. Podobno nawet wyszedł z sali i płakał, a z całą pewnością czuł się bardzo rozgoryczony. Najpierw próbował się bronić, później rodrażnił się, na koniec oznajmił swoje definitywne odejście z UCLA. Szef wydziału filmowego – Colin Young próbował co prawda wyperswadować mu to, ale w czerwcu, gdy nadszedł czas wypisywania dyplomów, Jim spacerował po plaży w Venice paląc trawkę. W tym czasie rozstał się także ze swą dziewczyną, Mary Frances Werbrlow z Clearwater. Był rozbity… Pewnego dnia, na dziedzińcu uczelni, ujrzał Raya Manzarka, którego szczerze podziwiał za odmowę prezentacji filmu „Evergreen”. W dodatku bardzo pociągała go muzyka Manzarka. Bardzo często chodził do Turkey Joint West by posłuchać grupy Rick and the Ravens. Za którymś razem Ray poprosił Jima na scenę razem z paroma innymi studentami szkoły filmowej i wszyscy, upici piwem, stworzyli chórek w „Louie, Louie”. Teraz w czerwcu grupę Raya wynajęto na zabawę z okazji zakończenia roku studenckiego – mieli występować z duetem Sony and Cher. Tuż przed imprezą jeden z chłopaków porzucił zespół i gdy Manzarek zadzwomił do szkoły, mówiąc, że zagrają w pięciu, dowiedział się, że jeżeli nie będzie szóstki, jak zostało zakontraktowane, nikt nie zapłaci im ani grosza. Gdy Ray dostrzegł Jima zaproponował mu jednorazowy występ w grupie. Jim tłumaczył, że nie potrafi grać na żadnym instrumencie, ale Manzarek szybko znalazł wyjście z sytuacji – kabel gitary Morrisona rzuci się gdzieś między wzmacniacze, bez włączania go. Nikt nie domyśli się, że jedna gitara milczy. Jim wspominał później, że nigdy zarobek nie przyszedł mu tak łatwo… 14 lipca 1965 r. Morrison zgłosił się po książeczkę wojskową i dowiedział się, że został zarejestrowany z kategorią A1. Skłamał przy tym komisji, mówiąc, że nadal studiuje w UCLA, a nazajutrz wpisał się w biurze administracyjnym uniwersytetu na wiele kursów, na które nigdy nie miał zamiaru chodzić. Nie namyślając się też wiele wyjechał do Venice, które stało się dla niego idealnym azylem. Mały z początku krąg artystyczny przyciągał z czasem coraz wiele długowłosych uciekinierów. Napływali każdego dnia. Postacie w niebieskich jeansach zasiadały w krąg nad oceanem, krzyżując nogi i paląc trawkę. Zaczynała się era hippiesów. Jim był jedną z bezimiennych postaci, błąkających się po wybrzeżu. Trochę pomieszkał ze swoim przyjacielem z UCLA, Dennisem Jakobem, w chacie nad brudnym kanałem, potem przeniósł się na strych opuszczonego magazynu sklepowego. Zaczął pisać… W tym okresie powstały m.in. „Hello, I Love You”, „End Of The Night”, „Soul Kitchen”, „My Eyes Have Seen You”, „People Are Strange” i „Moonlight Drive”.

Po raz pierwszy byłem wolny. To było piękne gorące lato i właśnie zacząłem słyszeć piosenki… Słyszałem w głowie cały koncert: z zespołem i publicznością – dużą publicznością. Te pierwsze pięć czy sześć piosenek, które napisałem, to były właśnie notatki z tego fantastycznego koncertu rockowego, który brzmiał mi w głowie.

Źródło: Piotr Kosiński „The Doors – Czas Apokalipsy”